wtorek, 26 marca 2013

Klimat, pogoda, roślinność

Klimat w Rio to klimat tropikalny, ale i sawannowy (?), ale też na granicy
z tropikalnym monsunowym. Od grudnia do marca często u nich leje, czego doświadczyliśmy. Wilgotność powietrza w przeważającym czasie jest bliska 100%. Przyznam się Wam jeszcze, że u nas na Ugorku w zimie wilgotność powietrza w mieszkaniu to niecałe 20%. Dla nas to jest piekło, walczymy 
z tym, ale ze słabymi sukcesami. D miał więc lekki szok po wyjściu z samolotu. Ja zaaklimatyzowałam się do tego w Houston (tam subtropikalny wilgotny), ale mimo to w Rio odczułam to mocniej.

Jak w Rio leje to leje na całego. Strumienie wody  z nieba
o takiej gęstości, że widoczność maleje dramatycznie. Poza tym Rio jest położone na bardzo zróżnicowanym terenie. Brzeg Oceanu Atlantyckiego
i zaraz góry. Jak chmury przewalają się przez wierzchołki to widok niesamowity! Mgła i chmury przewalają się przez przełęcze i zupełnie nie widać, że w tej mgle jest jakiś granitowy szczyt. Po ulewie 10 minut i już wszystko jest suche. Jedynie w zagłębieniach w chodnikach zostają jakieś kałuże. Niesamowity jest widok tej parującej wody z wszystkich powierzchni. Świetnie to wygląda na piasku, który schnie w mgnieniu oka i nad linią wody unosi się mgiełka z piasku wymiksowana z rozpryskującą się wodą 
z Oceanu. Moja skóra, z którą mam problemy nieziemskie w Krakowie, bo tu suchość straszliwa, tam po prostu odpoczywała. Wilgoć i ciepło otula człowieka i nie trzeba się przejmować kremem nawilżającym.

Takie warunki sprzyjają rozwojowi wszelkiej roślinności. To jest bogactwo nie do opisania! W życiu nie widziałam takiej różnorodności. Rośliny królują w Rio i rozwijają się wszędzie -różne gatunki epifitów obrastają wszystko. Dosłownie, potrafią rosnąć nawet na drucie kolczastym, pobierając tylko wodę i wszystko inne co im jest potrzebne do życia z powietrza. Nie ma z resztą opcji, żeby jakaś roślina trwała samotnie. Zaraz wyrasta na niej następna a na niej następna i patrząc się na to czasem ciężko odgadnąć, kto tu był pierwszy. Każdy pień jest owinięty inną rośliną, do tego dochodzą storczyki różnej maści, kolorowe, wprost bajecznie.

Miasto jest codziennie czyszczone z resztek organicznych, czyli
z przekwitniętych kwiatów, liści i owoców. Wieczorami to wszystko leży na ulicy i sprzątane jest nad ranem. Gdyby tego nie sprzątali, w ciągu tygodnia miasto przekształciłoby się w dżunglę i totalnie zarosło.

Taka obfitość roślin nie przeszkadza w posiadaniu Ogrodu Botanicznego – Jardim Botanico. Wybraliśmy się tam na cały dzień. Ogród Botaniczny ma (uwaga) 137 hektarów (ponad 8 000 gatunków roślin!). Część ogrodu ciągnie się na stok jednej
z góry przekształcając się płynnie w Dżunglę, a właściwie w las Atlantycki (taka jest jego oficjana nazwa, znaczy tej dżungli co rośnie w Rio i okolicach). Spędziliśmy cudowny dzień łażąc pomiędzy różnymi cudami. Być może byliśmy tam trochę ignorantami, bo nie spisywaliśmy nazw różnych różności tylko leniwie łazili i cieszyli się sąsiedztwem roślin, wśród których było łatwiej oddychać i było troszkę chłodniej. Poniżej fotorelacja z Jardim Botanico. Mam nadziję, że Wam się spodoba:)












Bunch of bamboo...


Te palmy rosną od 1808 roku, zostały zasadzone w dniu otwarcia parku.

Pień i ja jako skala...













Łosie rogi. Mamy takie w Ogrodzie Botanicznym UJ

Woda jest w powietrzu!

Małe agawy




Chmury nad lasem tropikalnym




wtorek, 19 marca 2013

Mieszkając przy Cocacabanie



Mieliśmy szczęście, Uniwersytet wynajął nam mieszkanie zaraz przy plaży Cocacabana. Okna wychodziło na ulicę prostopadłą do plaży, tak, że jak spojrzało się z nich w lewo było widać Atlantyk, a w prawo Jezusa.  Cocacabana to bardzo turystyczna dzielnica. Na początku była to dzielnica arystokratów (po wybudowaniu tunelu pomiędzy Cocacabaną i Botafogo), teraz wzdłuż plaży wybudowane są wysokie hotele. Z daleka wyglądają brzydko, ale w miarę luksusowo, jak się im przyjrzy człowiek z bliska, widać, że zostały wybudowane w latach 70.
W Rio w styczniu jest lato. Dzieciaki mają wakacje. Wyjątkowo w tym roku studenci nie mieli, a to dlatego, że strajkowały uczelnie cały zeszły semestr,
i teraz „odrabiają”. Strajk był przeciwko ogólnym złym trendom i niskim płacom dla naukowców, nie przyniósł skutku i dodatkowo studenci musieli siedzieć na Uczelni jak lato za oknem…
Miasto prawie cały czas jest gwarne, głośne, zatłoczone, roztańczone i brudne. W Rio ludziom nigdzie się nie spieszy. Na początku wydawało mi się, że trochę mnie autochtony ignorują w sklepach albo w kawiarniach, ale okazało się szybko, że taki po prostu mają styl. Można iść do knajpy, zamówić po piwie (2 odcinki telenoweli w TV zdążą przelecieć), dostać i wypić piwo (kolejne 2) i dopiero wtedy zobaczyć swoje jedzenie. Najlepiej więc przychodzić do restauracji  zanim zaczniecie być wilczo głodni.
Cocacabana to podobno najsłynniejsza plaża na Świecie, a przynajmniej jedna z najsłynniejszych. Zaraz przy niej biegnie droga, która w weekendy jest częściowo zamykana dla samochodów, deptak, z charakterystyczną mozaiką
i co jakiś czas jest posterunek policji i bar, gdzie można dostać różne dobra. Największą popularnością w upalne dni cieszą się kokosy, sprzedawane jako cały owoc z rurką, wieczorami oczywiście Capirinhia i piwo Brahma. Ludzie są na plaży od świtu do późnej nocy. Cała Cocacabana jest w nocy oświetlona, nie do linii brzegu (plaże mają szerooookie), ale do miejsca, gdzie są boiska. 

Boiska to wydzielone w piasku sektory do plażówki, siatkonogi i piłki nożnej. Prawie zawsze można zobaczyć ludzi grających w coś. Rozgrywki niektóre, jak zauważyliśmy miały charakter ligowy, pełen profesjonalizm. Jak mi ktoś powie, że naszym sportem narodowym jest piłka nożna i siatkówka, to się roześmieję jeszcze bardziej niż przed wyjazdem do Brazylii. Tam – poezja, można stać i się patrzeć jak ci ludzie grają. Przedzaił wiekowy od paru lat do parudziesięciu. Technika i zwinność jakich
u nas się nigdzie nie zobaczy. Widać, że Brazylijczycy to lubią.

Lubią też zjeść… kto nie lubi, ale ilości jakie można tam dostać przytłaczają. Szybko zorientowaliśmy się, że trzeba zamawiać jedno danie i się dzielić… Będzie trochę niechronologicznie, ale trudno. W ostatni dzień w Rio poszliśmy do baru Garuta de Ipanema (Girl from Ipanema).  To był mój „must see”
i udało się w ostatni dzień. Bar, oprócz tego, że słynny z genialnej piosenki jest słynny z genialnych steków. D miał wielką ochotę na tego steka, ja byłam straszliwie głodna. Musicie wiedzieć, ze głodna Ania to bardzo specyficzne zwierzę… Oczywiście chcieliśmy wziąć danie na pół. No to stek. A może coś innego, nie pojemy jednym stekiem na pół. Mówię ci, pojemy, na bank. A jak nie, to będę głodna, nie chcesz znosić głodnej Ani. Może zapytamy się kelnera (ten mówił po angielskawemu). No dobra, to pytaj. Ok. Przepraszam, czy stek to danie dla 2 osób, czy tym pojemy? No to zależy. Może być dla 2 osób, ale nie będzie bardzo sycące. A wobec tego to (tutaj nazwa dania), czy to jest sycące? To w sumie tak, 2 osoby powinny się najeść. D dał się przekonać swojej strasznie głodnej żonie i zrezygnował ze steku. Siedzimy, pijemy piwo, czekamy. Najpierw przyszła sałatka (zwykle sałata, pomidor i duuużo cebuli). Rzuciłam się na nią od razu. Potem znowu piwo, trzeba czekać z klasą na główne danie. PRZYSZŁO……… O Mateńko, takiej fury mięsa na dwie głowy w życiu nie widziałam! Gość przyniósł ruszt, z własnym paleniskiem a na nim 2 kiełbaski, 2 schaby, 2 kotlety wołowe i 2 drobiowe…………. No, to było wyzwanie! Do tego ryż i farofe (prażona mączka z manioku, to pycha!). Nie muszę mówić, że nie podołaliśmy, poprosiliśmy grzecznie, żeby nam zapakowano to, czego nie zjedliśmy i po posiłku wytoczyliśmy się z Dziewczyny… I potoczyliśmy się do mieszkania… Dobrze, że było z górki!

Ipanema, część wschodnia.

Mogłam się chwilę poczuć prawie jak "Girl from Ipanema"


A żeby nie było, że Cocacabanę traktuję po macoszemu i nie publikuję jej zdjęć, to proszę: 


Mozaika jest bardzo charakterystyczna, można ją znaleźć na wielu pamiątkach z Rio, ale też na strojach kąpielowych, slipkach i chustach.