czwartek, 22 listopada 2012


Welcome to San Francisco, The City of Love!!!!


Tak brzmiały słowa konduktora w pociągu z Santa Clara do SF kiedy dojechaliśmy do stacji… Ale po kolei. Zanim się tam znalazłam musiałam tradycyjnie dojechać na lotnisko. Tym razem autostrada byłą zapchana
i staliśmy w wielu miejscach w korku. Jechał z nami na lotnisko Abdul Mohamett, Kanadyjczyk, który pracuje w firmie, ale w odziale w Calgary. Abdul okzał się bardzo dobrym pilotem i miłym towarzystwem, o tym drugim wiedziałąm już wcześniej.
Samolot tym razem bezpośredni do San Francisco International, prawie 
4 godziny lotu. Między Houston i SF są teraz 2 godziny różnicy, więc na miejscu byłyśmy po 22 (tak, powoli muszę wracać do systemu 24 godzinnego). Trochę nasz samolot przytrzymali w Houston, ale nadrobiliśmy opóźnienie podczas lotu. San Francisco z lotu ptaka w nocy nie wyróżnia się szczególnie. Rozświetlone i migoczące. Lubię te widoki miast nocą z samolotu. Za to lądowanie jest troszkę dziwne, bo leci się nad Zatoką San Francisco, ma się wrażenie, że zaraz spadnie się do wody, pas startowy zaczyna się prostopadle do brzegu. Podobnie jest z lotniskiem La Guardia i Zatoką Hudsona w NY.
San Francisco przywitało nas deszcezm. Mają 3 dni deszczowe w ciągu roku, 
i akurat trafiłyśmy na jeden. Trzeba mieć fuksa, a jak wiemy, ja mam, więc nie ma się co dziwić. Z lotniska odebrali nas przyjacile Chven. Peter, który jest Holendrem i na takiego wygląda i Lyanna, która jest z Trynidadu i też na to wygląda. Zabrali nas do swojego domu w Santa Clara, gdzie gościli nas przez 3 dni. Przyjechałam na miejsce, dostałam pościelone łóżko, ręcznik i padłam spać. Zanim jednak to się stało spędziłam chwilę z ich szczeniakiem labradorem koloru biszkoptowego. Spyke ma 5 miesięcy, nobliwych rodziców
i jest śliczny. Poza tym Peter i Lyanna wychowują go bardzo dobrze i jak na 5 miesięcznego lab, które potrafią być narwane, jest ułożony.
I am cute, and I know it, pet me , pet me, pet me!


Sobota
Pierwszy punkt program Campus Stanford University. Lyanna jest na 5 roku
i zajmuję się mechaniką płynów w inżynierii środowiska, Peter jest absolwentem Vrije University w Amsterdamie, doktorat zrobił na Stanfordzie
z informatyki. WOW, niezłe towarzystwo.
Uniwersytetu Stanforda chyba nie trzeba opisywać. To światowa liga, do której niestety nam daleko. Ale trudno się dziwić, bo taki Stanford ma pewnie X-razy więcej kasy niż nasza cała publiczna edukacja. Uniwerystet mieści się w Palo Alto, miejscowości założonej przez gubernatora Californi Lelanda Stanforda
w 1876 roku. Był to człowiek majętny, fortunę zgromadził podczas Złotego Okresu. Miał syna, który niestety jako  młody chłopak zmarł podczas podróży rodzinnej do Włoch w 1884 roku. Wtedy to on i jego żona Jane postanowili przeznaczyć pieniądze na budowę szkoły w Palo Alto. Nie mogli zrobić już nic dla swojego dziecka, więc chcieli zrobić coś dla dzieci i młodzieży z Kalifornii 
"the children of California shall be our children." I tak się zaczęło. Ja miałam okazję oglądnąć kampus Stanfordu w piękny listopadwy dzień. Pogoda
w Kalifornii potrafi się zmieniać bardzo szybko, to przez to, że teren jest górzysty i pagórkowaty i w każdej dolince moze być inaczej. W jednej mgła,
w drugiej deszcz, a w trzeciej śłońce. Podobno tutaj jest masa mikroklimatów
i klimatolodzy uważają to za unikatowe miejsce na Ziemi. I faktycznie, można to zaobserwować. Podobno też fotograf powienien modlić się o złą pogodę... nie dko końca rozumiem ta koncepcję, ale okazało się, że moje zdjęcia
z Stanfordu pomimo „teoretycznie” deszczowej pogody całkiem ładnie się udały. Poniżej wklejam zdjęcia, bo chyba tak najlepiej to po kolei opisać.

Ale że co? So what?

Kościół ufundowany przez Jane Stanford pamięci jej męża i syna. Akurat nie można było wejść, ktoś brał ślub.

Słynna wieża obserwacyjna.

Dziedziniec

Charity

Hope

Faith

Love. Mozaiki przy wejściu do kościoła.

Korytarze...




Pierwsza kobieta geolog, absolwentka Uniwerystetu. Dała dobry przykład.

Widok z wieży na krajobraz Palo Alto

Niebieska fontanna, widok z góry.

Niebieska fontanna, widok z boku.


Czerwona fontanna, widok z boku.


Budynek Wydziału Nauk o Ziemi:)

Widoczki z Kampusu.




Na cześć Ruchu Homosekulanego. Tak, mają odpowiednik naszej Małgosi AGHowej.

Widok z przodu.

Pacyfik

TAK! Widziałam Pacyfik przeszłam się wzdłuż wybrzeża i wzdłuż klifu z północnej części SF. Wzdłuż wybrzeża spaceruje bardzo dużo osób. Biegają, chodzą z psmai, przechadzają się i spędzają czas. Zazdroszczę troszkę im, bo wyobraźcie sobie rozmowę w domu: Może pójdziemy na spacer? Ok, w zasadzie możemy, to gdzie? Nad ocean? Może być. How awesome is that?
Pacyfik był koloru szaroniebieskiego, fale przy wybrzeżu wysokim były spore i można było słuchać, jak rozbijają się o skały. Ja jestem człowiekim gór, i usycham za nimi z tęsknoty, jak jestem daleko. W Kalifornii mają jedno i drugie. Szczęściarze. Siedzenie przy brzegu morza, a w tym przypadku oceanu jest bardzo przyjemne. Jak chcę się wyciszyć to wypbrażam sobie, że siedzę na piasku i gapię się w wodę. W moim wyobrażeniu to jest ciepły, ale pochmurny dzień i morze ma kolor taki jak Pacyfik w zeszłą sobotę. Czasami faluje moco, czasami jest bardzo spokojny, ale zawsze jak sobie to wyobrażam to jest mi lepiej. W sobotę mogłam przez chwilę cieszyć się na żywo taką sytuacją.
W tle Golden Gate

Pacyfik


I ja tam byłam!

Spyke & Baloo


Golden Gate
Złote wrota. Most, który każdy rozpoznaje, który jest ikoną. Chyba każdy kojarzy ten specyficzny czerwony most, który strzeże wejścia do Zatoki San Francisco. Most oddano do użytku w maju 1937 roku. Muszę Wam powiedzieć, że ten rok był bardzo owocny pod względem dobrych wydarzeń. Podobnie było z 1952, 1978, 1987 i 1992. Most godnie reprezentuje 1937 rok. Przeszłam się po nim i przejechałam samochodem. Wiało straszliwie, był to zimny wiatr od Pacyfiku (Prąd Kalifornijski jest zimnym prądem, jeśli pamiętacie z lekcji geografii).  Na szczęście miałam czapkę i kurtkę nieprzewiewną. Poza tym, jak często w zyciu się zdarza, że można być w miejscu, w którym tyle osób na świecie chciałoby akurat być i poczuć wiatr znad Oceanu Spokojnego? Uwierzcie mi, cudowne uczucie! Sporo czasu spędziłąm tam, bo magia tego miejsca jest wyjątkowa.

Zatoka w w tle SF

Cieszymy się

Cieszymy się cały czas


Ten kolor!


:)



A jest, uznajmy, że ta druga literka to D.


W niedzielę wybrałyśmy się pociągiem z Santa Clara do San Francisco. Ponad godzina jazdy. Pogoda piękna, słońce i niebo w kolorze błękitu. A ja sobię siedzę w pociągu i podziwiam widoki.


San Francisco, City of Love!
Museum of Modern Art (MOMA, Muzeum Sztuki Współczesnej). Pierwszy punkt programu. Gmach Muzeum jest bardzo ladny a wnętrze jeszcze lepsze. Bardzo mi się podobało. Białe ściany, geometryczne formy a w suficie przeszkolny dach, światło wlewa się od góry na duży holl. Tutaj parę zdjęć:

Śpiąco?




Wnętrze MOMA

Widok z Muzeum na centru San Francisco


Ze sztuką współczesną to nigdy nie wiadomo. Oprócz dzieł Picassa, Matisse’a jest Andy i jego puszka, inne instalacje, jest też słynna fontanna, czyli pisuar. Pewien  Młody Człowiek powiedziałby, że z użyciem wyrafinowanego programu Paint stworzy taką sztukę. Apeluję, zrób to jak najszybciej, bo kasa z tego jest niezła. Tak czy siak, odwiedziny w MOAMA dla mnie były przyjemnością. Szkoda tylko, ze nie miałąm więcej czasu.


Chinatown
Jedno z największych i najstarszych w USA. San Francisco było pierwszym miejscem zdaje się, gdzie masowo osiedlili się Chińczycy i inni Azjaci. To widać, bo jest tutaj sporo ludzi o takiej urodzie. Chinatown to miasto w mieście i jak przekracza się jego wrota, zmienia się kontynent. Handel. Można kupić wszystko, podróbki Prady, koszulki za 1$, szale, biżuterię, jedzenie, przyprawy. Wszystko.  Niektóre rzeczy, zeby kupić trzeba tego lub owego znać i dostać coś „spod lady” albo „zza pazuchy”, handel kwitnie. Oczywiście, żeby kupić cokolwiek trzeba mieć gotówkę, Chińczycy są podejrzliwi w stosunku do elektronicznych pieniędzy, poza tym tak jest dla nich taniej. Trzeba się dostosować.


ożeszzzzzzzz

Wejście do Chinatown








Port
Port jest w kolorze miętówki, przed portem wielki plac, gdzie ludzie sprzedają rózne rzeczy, śpiewają, koczują. Przyjeżdżają przed port autobusy i tramwaje. W porcie jest pomnik Gandhiego. Obok niego przechadzają się ludzie, rybitwy, mewy. Można zacząć rozmowe z każdym (podejrzewam że też i z mewą, po wcześniejszym zakosztowaniu czegoś wciągającego). W porcie można kupić
i zjeść świeze ryby, kraby i inne dobra. Handel kwietnie.

Tramwaj linowy.

Wieża portowa

Autobus miętówka.

Szalony perkusista na skwerze przed portem.

Ghandi

Bay bridge. Widok z portu.

Port of San Francisco.

Na którego macie ochotę?

:)


Centrum
Knajpy, kawiarnie, ludzie. Teraz pojawiają sie ozdoby świąteczne. Plakaty, galerie sztuki prawie na każdym rogu. Budynki różnej maści, stare i nowe, tramwaje, trolejbusy, strome ulice. San Francisco. Złaziłam prawie całe centrum wzdłuż i wszerz i jestem pewna, że wrócę tam, bo to miejsce wyjątkowe i piękne. Może się Wam wydawać, że nie zobaczyłam wiele, ale ja wolę spokojnie POBYĆ gdzieś i POOBSERWOWAĆ, nie zaliczać „atrakcji turystycznych”. 
Zapamiętam moją wycieczkę na długo i na pewno nie raz sobię będę wyobrażać, że stoję na Golden Gate.

Budynek dworca w Sanata Clara.


Jak z westernu prawie.



ATM

Radość!





Mają już bombki!


Pora wracać...


3 komentarze:

  1. Priekrasno. Żal szto nie nasze.;o)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wracaj wracaj :) świetny reportaż :) i muszę przyznać, że kolor mostu cudowny!!! Robi wrażenie :)


    P.S. No no no... :) ale mi się trafiło, nie dość, że Bardzo Mądry Mężczyzna jest wspaniały, to jeszcze ma w pakiecie taką Super Kuzynkę! Ha! Szczęściara ze mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. We want MORE!!!We want MORE!!! We want MORE!!!

    OdpowiedzUsuń