wtorek, 9 października 2012

Houston, we've had problem.

Okazało się, że faktycznie w naszym przypadku to zadziałało, ale po kolei. Do cytatu wrócę na końcu. W niedzielę przyszedł czas na Space Center. Bardzo bardzo chciałam to miejsce zobaczyć! Więc w drogę. Space Center jest oddalone od centrum Houston około 25 mil, czyli 40 km, ale mierzone w prostej linii. Przed nami 60 km drogi w jedną stronę. Więc cóż, wsiadamy do samochodu, skręcamy w prawo, jedziemy, znowu w prawo, a potem jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy, jedziemy.... i tak miało być aż do samego Space Center aż tu nagle, po około 40 minutach kończy się droga i dochodzi do torów... co tu robić... Pusto, nikogo nie ma, nieliczne domy przy pustej drodze, strach wejść, tutaj każdy ma broń. No to nic, trzeba szukać jakiegoś znaku. No to szukamy, koło drogi biegną tory, po których żółwim tempem sunie pociąg. Pociąg imponujący, jak z filmów, z resztą ja się tu czuję jak Truman, bo wszystko wygląda jak film. O, są ludzie. Więc koniec języka za przewodnika i do dzieła. Zajeżdżam przed niski sklepik, za mną tumany kórzu, brakowało tylko tych obracających się krzaczków. Trzej panowie, wybrudzeni i zakurzeni. I Ania prowadząca Chryslera 200. Ale nic, najlepszą marką i wizytówką ludzi tutaj jest szeroki uśmiech, a wiecie, że u mnie nie jest to towar deficytowy. Więc dawaj. Przepraszam, chyba się zgubiłam, możecie mi panowie powiedzieć jak dojechać do Space Center. Yea, (tutaj instrukcje), ma'm. No to ja powtarzam (na lewo, na wiadukt, potem w prawo, dojechać do interstate 45, jechać prosto i na zjazd na Space Center), dziękuję, szeroki uśmiech, have a nice day! thanks ma'm! Same fo' ya! Ok. Jedziemy... po drodze jeszcze jedno pytanie o drogę, niestety bezskuteczne, bo tym razem poszedł na stacji R i się okazało, że tam nie mówią po angielsku tylko po hiszpańsku. Więc jedziemy, trochę na czuja, ale się udało!
Space Center przed nami!
Dostaliśmy bilety w zamian za kupon z naszej pzrepustki i dawaj do środka. Samo Space Center zaprojektowane jest dla rodzin z dziećmi. W głównym hollu masa stanowisk doświadczalnych dla dzieci (Anie to lubią), gdzie można różnych rzeczy spróbować. Do tego opowiastki o tym jak wygląda życie na stacji, kadłub rakiety to zwiedzenia, wystawa różnych rzeczy związanych z wyorawami: kombinezony, przybory, ubrania kosmonautów. Będę wklejać zdjęcia i dawać krótkie opisy. Największą atrakcją jest jednak wycieczka po bazie NASA. Aha, zapomniałąm dodać, że na wejściu jest kontrola bezpieczeństwa. Więc wybieram się na NASA tram. Jest to 3- wagonikowy wózek, do którego człowiek zostaje wpuszczony po powtórnym prześwietleniu i obwieziony po budynkach NASA. Oto foto relacja i relacja wideo (uwaga, nowość na blogu!) 
Zapraszam!



To jest ten budynek! Centrum kontroli lotów kosmicznych. Jedyne takie miejsce na Ziemi.
Teraz, jak będę oglądać np. Armagedon, będę mogła powiedzieć "Byłam tam!" Świetne uczucie. W budynku nie można używać telefonów, komputerów i innych tego typu rzeczy. Poza tym za każdym razem, jak wchodziliśmy do budynku przewodnik mówił ile jest do przejścia schodów i że osoby, które nie są w dobrej kondycji psychicznej i fizycznej mają możliwość użyć windy.

- | | -

- | | -

Taki oto napis: Proszę nie robić zdjęć podczas misji.

Rozmowa kontrolowana, rozmowa kontrolowana.


A to już miejsce, gdzie atronauci trenują przed wylotem w kosmos. To jest kapsuła, w której robią im sztuczny brak grawitacji, ta akurat jest gościnna:)                




 Postram się Wam pokazać filmik z tego całego hangaru. Wybaczcie słabą jakość, to było robione telefonem. Poniżej jest jeszcze jeden, ciąg dalszy. W sumie niewiele sie rózni, zwróćcie uwagę na monitory, telewizory, kable. W NASA zdaje się mają podejście, że skoro coś działa dobrze, nie ma potrzeby tego zmieniać, lepiej skupić się na pracy.









Pracownicy NASA jeżdżą rowerami do pracy. Z pozdrowieniami dla Mateusza R. i Moniki K. Daleko zajezdiemy.


Po tym trapie wchodzili atronauci od wyprawy Challenger 51L w styczniu 1986 roku do roku 2006. Razem 54 wyprawy kosmiczne. I've touched it!

Czerwony, czy niebieski, czy czerwony, czy niebieski? czerwony?

Symbol Houston, znalazła się na kubku Sturbucks.

Rakieta Saturn V. W wielkim hangarze, widok z przodu. Poniżej filmik ze spaceru wzdłuż jej prawego boku. Zobaczcie, jacy ludzie są mali! Podczas kręcenia zmieniłam ustawienie telefonu, przepraszam, już tak nie będę!






To zamierzali wysłać na Księżyc, okazało się jednak za ciężkie i niewygodne, trafiło do muzeum. A była przed tym taka świtlana przyszłość!

Sporo ich było. Druga strona tej ściany też zatapetowana takimi zdjęciami załóg kosmicznych.

To tutaj kręcili;)





Jeśli chodzi o relację foto-video to byłoby na tyle, no, może oprócz jednej rzeczy. Tutaj wszystkie samochody są podobne, zwykle duże i białe...

Gdzie ja zaparkowałam?


O, tutaj!

A teraz obiecane wyjaśnienie, dlaczego słowa Jamesa A. Lowella doskonale opisują naszą wycieczkę. Rzeczywiście, mieliśmy problem. Po angielsku, w słynnym filmie opisującym lot Apollo 13 przekręcono je, by dodać dramaturgii i wyszło: Houston, mamy problem. Orginalnie Lowell użył czasu teraźniejszo-przeszłego, bo problem jaki mieli na statku został rozwiązany zanim uzyskali kontakt z Houston. Niemniej jednak, słowa te świetnie oddają naszą wyprawę. Mieliśmy problem, a nawet mamy dalej, choć nikt się tym nie przejmuje, ale na początku byliśmy nieźle wytraszeni. Jest w tym pewna ironia, bo dzień wcześniej napisałam, że Amerykanie jeżdżą fatalnie. No i miałam rację.

W połowie drogi do mieszkania, jedziemy sobie kulturalnie drogą szybkiego ruchu (taka nasza Zakopianka, tylko 3 pasy), nad nami płatna autostrada. Na niepłatnej ekspresowej jest trochę gorsza nawierzchnia i są skrzyżowania. Więc jedziemy sobie spokojnie. Trzymamy się limitu prędkości nienagannie, 45 mil na godzinę. Przed nami skrzyżowanie. Więc zwalniamy,  zwalniamy, zwalniamy, łagodnie, nie nerwowo. Czerwone, już dwa auta na miom pasie stoją na czerwonym. Ja dojeżdżam do nich elegancko, przede mną jeszcze dwie długości naszego samochodu i dalej czerwone aż tu nagle bum, popchnięto nas do przodu. Gość pick-upem wjechał nam w tyłek, bezpardonowo. No to dawaj awaryjne, gość wjeżdża na prawy pas, wyprzedza nas z prawej strony, my próbujemy dostrzec tablice, koleś jedzie gruchotem, z przyczepką, numerów nie widzimy, przyczepka bez numerów, światło zmienia się na zielone i gość gaz do dechy i ucieka. No to co, nie pozostaje nic innego jak jechać do przodu. Na pierwszym możliwym parkingu staję, wysiadamy z auta z wizją wgniecionego tyłu, ale na szczęście jest tylko obtarcie na zderzaku. No ale nic, co tu robić, samochód wynajęty prze firmę, już ciemno, gościa nie ma. Telefon na policję. Wezwaliśmy policję i czekamy. Zadzwoniliśmy do firmy, wypożyczalni, i do naszej koleżanki z pracy i do szefa. Trochę nam to zajęło i czekamy na parkingu. Policja przyjechała po 1 godzinie i 15 minutach. Pani oficer spisała raoprt, dostaliśmy kopię, ja podałam swoje dane, R swoje jako świadek. Teraz już przynajmniej wiem, że parwo jazdy nie musi być tłumaczone na angielski, zeby jeździć po USA;). Pani oficer była bardzo miła i opowiedziała nam sporo o ruchu drogowym w Houston, ale wolę o tym nie myśleć, bo to tylko stresuje. Okazało się, ze jesteśmy ubezpieczeni od takich rzeczy. Wysłaliśmy zdjęcia wozu (znaczy się tego otarcia) do firmy i gdzie się tylko dało, mamy kwit z policji i teraz czekamy. Samochód jest faktycznie tylko draśnięty, ale najdliśmy się nerwów. Ale kolejne doświadczenie życiowe zaliczone. Podobno każdy kto przyjeżdża do Houston w ciągu pierwszego roku zalicza swój pierwszy wypadek samochodowy. Teraz mamy z górki! Więc cóż, wsiedliśmy do samochodu i wrócili do mieszkania. Taka to historia. Żal mi tylko tego lakieru, bo mi bruździ wygląd, ale z spectrum różnych drogowych negatywnych doświadzceń są dużo gorsze. Pani policjantka powiedziała jeszcze, że gość zwiał, bo pewnie nie miał ubezpieczenia, albo ważnego prawa jazdy i że to jest powszechne w Houston. Świetnie. Co za ludzie, nie dość, że jeżdżą jak pokraki to jescze nie płacą ubezpieczenia. Tutaj wszyscy dostają prawo jazdy bez problemów, wytarczy mieć 16 lat.

Aha, na koniec podziękowania dla R, który wykonał większość telefonów i uważam, że udało nam się z inżynierskim podejściem wybrnąć z tej sytuacji. I ważna rzezc do zapamiętania na przyszłość: przyczepa po angielsku to TRAILER.
Ale w stresie najprostsze rzeczy uciekają w tył głowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz