Po pierwsze przepraszam, że tak dawno się nie odzywałam. W ciągu tygodnia wracam dość późno i po całym dniu spędzonym przed monitorem komputera stram się go nie używać w mieszkaniu.
Dziś jednak stwierdziłąm, że mam tutaj poważne zaległości.
W zeszłym tygodniu kupiłam sobie multibilet na atrakcje w Houston. Nazywa się to Houston City Pass. Płaci się raz i dostaje się książeczkę, w której jest 5 biletów na tutejsze atrakcje. Taka książeczka kosztuje połowę mniej niż bilety do tych wszytskich miejsc kupowane osobno, więc skusiłam się. Jedyny minus tej instytucji jest taki, że trzeba te miejsca zwiedzić w ciągu 9 dni, a w moim przypadku jedynie weekendy wchodzą w rachubę. Takie same multibilety można kupić w innych miastach: Atlanta, Boston, Chicago, Hollywood, New York, Philadelphia, San Francisco, Seatle, Southern California i Toronto.
W sobotę wybrałam się do Houston Museum of Natural Science. Adres do strony znajdziecie tutaj:Muzeum Nauk Przyrodniczych.
Wiedziałąm wcześniej, że Amerykanie lubią mieć dużo, jeśli już mają dużo to chcą, żeby to było duże, imponujące i unikatowe. Jeśli chodzi o to właśnie muzeum, to właśnie tak to wygląda. Najpierw parking, zapchany doszczętnie, niedaleko Muzeum jest ZOO, łażą ludzie z dziećmi, wózkami, watą cukrową, tzreba na nich uważać. Parking wielopoziomowy, płatny, ale osczędza czas i daje większą pewność, że nikt do auta nie zajrzy. Wejście do muzeum przez sklepik z pamiątkami, jakże by inaczej, większość to badziewie Made in China, ale są też rzezcy wyjątkowe, czyli geoda wielkości drzwi przecięta na pół a w niej ametysty i kwarc. Gdybym miała duży salon, chętnie bym ją tam wstawiła (chociaż wyobraźcie sobie rude futro w śroku!). Potem kolejka, oczywiście obowiązuje system sznureczkowy i zapętlający się, jak na lotnisku, ale ja osobiście go lubię, nikt nie próbuje się wślizgnąć i kombinować tylko grzecznie wszyscy czekają. Dobrze, mam biltet. Udaję się więc do WEJŚCIA. Muzeum ma 4 piętra. W samym środku coś na kształt dziedzińca, w którym stoi sobie jakby nigdy nic, wielki do sufitu szkielet Diplodoca Diplodocus. Niestety bestia jest duża a ja nie mam dobrego obiektywu do jego majestatycznej postury, więc nie wstawiam zdjęcia. Będą za to inne. Gościu jest zbudowany w 80% ze swoich kości, co jest wyczynem, bo zwykle się aż tyle nie zachowuje, zwłaszcza w pzrypadku tak dużego zwierza. Przechodzę dalej, do wystawy, gdzie zobaczyć można różne przedmioty codziennego użytku, bądź ozdobne, zrobione z różnych minerałów. Oto próbka:
| Naczynie z kwarcu. Nie wiem, co można do niego wsadzić... kasztany? |
| Półmisek z opalu, to na biżuterię, albo orzeszki, ozcywiście szlachetne, czyli np. włoskie... |
| Kolejna szkatułka z opalu. Ta podoba mi się bardziej, ale nie pytałam, czy na sprzedaż. |
| Rutyl, obiekt bez wyraźnego celu bytowo-użytkowego, ale urokliwy. |
Idziemy
dalej, następnie przyciąga mnie sala i wystawa poświęcona wydobyciom
ropy naftowej i gazu ziemnego. Przyznam, że Amerykanie potrafią
doskonale robić wystawy, które są interaktywne, niosą maksimum
informacji bez wgłębiania się w szczegóły. Najlepiej będzie, jak od razu
pokażę Wam zdjęcia.
| Na lewo i powyżej mamy dwa świdry, gryzowy i .......? |
| Psychodela... |
| A tak wygląda ropa z Teksasu, ropy z całego świata były wystawione w słojach, w które wpuszczone były szkalne kulki, można było zobaczyć jakie różne mają kolory. |
Ciąg dalszy na następnym wpisie.... chyba będę musiała zrobić film odcinkowy;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz