czwartek, 25 października 2012


Being American
Być Amerykaninem
Trafiłam w wyjątkowy okres z moją praktyką tutaj. Wybory Prezydenckie. Temat, który elektryzuje wielu. Jak się okazało jednak temat ten nie jest poruszany w rozmowach w biurze, o czym dowiedziałam się już w pierwszym tygodniu tutaj. Na szczęście moje międzynarodowe towarzystwo w dziale Development poinformowało mnie, jakie są zasady gry. Otóż, w Ameryce, Kraju ludzi Wolnych, gdzie Wolność Słowa zapisana jest
w Konstytucji i wielu się na nią powołuję, źle widziane są dyskusje polityczne
w miejscu pracy. W zasadzie, nikt tutaj o polityce nie dyskutuje. Podobnie
o seksie i religii. Tabu tutaj na przykałd dla kontrastu nie są zarobki (przynajmniej nie w Houston).
Dlaczego nie rozmawia się o polityce, religii czy seksie? Odpowiedź jest prosta, można urazić czyjeś uczucia. Można swoją opinią kogoś skrzywdzić, więc lepiej jej głośno nie wygłaszać. I faktycznie, w TV wybory pełną parą, debaty prezydenckie, nastój wydaje się napięty, a w biurze cisza... Na ulicach, wyjąwszy samochody z tabliczkami, informującymi
o preferencjach wyborczych kierowcy, cisza. W restauracjach, cisza.
W sklepach, cisza. Nikt nie chce nikogo urazić. Myślę, że to jest bardzo zakorzenione w tutejszym światopoglądzie. Możesz uważać co ci się podoba, masz do tego święte prawo, ale nikt nie daje ci prawa do wchodzenia w czyjąś prywatność z twoim zdaniem.
Mi się to bardzo podoba. Nie ma takiego szumu wyborczego jak u nas. To jest na pewno pozytywne.
Sama oglądałam debaty, a dokładnie pierwszą i ostatnią. Szczególnie ostatnia mnie interesowała, na temat polityki zagranicznej. Jeśli chodzi o poziom merytoryczny, moim zdaniem był wysoki. Oczywiście ja mam swoje preferencje, ale wzorem Amerykanów nie będę o tym tutaj pisać. Po wyborach podejrzewam ludzie może zaczną więcej mówić, będę mogłą Wam opisać nastroje wieczoru wyborczego i opinie ludzi.

Being American. Ostatnio mieliśmy w biurze „celebrating”. Po przenosinach do nowego biura było ich sporo. Taki jest zwyczaj tutaj. Więc mieliśmy spotaknie z okazji powrotu z urlopu macierzyńskiego, przecinanie wstęgi w nowym biurze, powitanie w nowym biurze i ostatnio mieliśmy też spotkanie dla Jeni’ego (czyt. Heni), który właśnie dostał obywatelstwo amerykańskie. Powód do świętowania, bo
z paszportem USA dużo łatwiej, jak wiemy, albo jak się domyślamy. Więc był biały tort z flagą, czerwone
i niebieskie gwiazdki, flagi, talerzyki i widelce w kolorach narodowych. Sami zobaczcie:




Dodatkowo byliśmy poproszeni przez Gale (office menager, pure Texan woman, yeah), żeby ubrać się w czerowno, niebiesko, białe stroje. Święto jednym słowem. Ja zastosowałam się całkowicie do wytycznych, niebieska sukienka, czerwony sweter i czerwone buty (tak, zawsze byłam prymuską;)). Było Amerykańsko, ale wiecie co, ich radość i gratulacje były moim zdaniem szczere. Nie plastikowe i brokatowe jak być może otoczka tego wydarzenia, ale wesołe i szczere.
Poznałam tu też kobietę, która jest Rosyjską Żydówką. W zasadzie urodziła się w obecnym Kirgistanie, potem jej rodzian wyemigrowała do Israela i tam skończyła studia. 7 lat temu wyemigrowała z rodziną do USA. Tu skończyła drugie studia, dzięki temu mogłą szybciej dostać obywatelstwo. Mówi, że to dobry kraj.
W szczególności w porównaniu z innymi miejscami, w których miała okazję być. Mówi też, że nie zamieni go na żaden inny. Możliwości, jakość życia, bezpieczeństwo.
Możliwości, tak. Jeśli masz obywatelstwo możesz wiele. Oczywiście łączy się to z tym, ile masz na koncie. Jeśli zarabiasz w $ możesz wiele. Szczególnie w Houston, gdzie koszty życia są niskie, nie ma podatku stanowego (thank God!). Kupić możesz wszystkie produkty o jakich zamarzysz, w Muzeach możesz zobaczyć cały Świat, restauracje? Wszystkie jakie chcesz: Morze śródziemne, Japonia, Chiny, Korea, Indie, Japonia, Bośnia, Trynidad, Polska (podobno), Peru, Meksyk... Wszystko.  Jeśli zarabiasz w PLN, nawet w Oil&Gas Company (ha ha ha) nie masz na co liczyć.
Jakość życia, tak. Nie trzeba kupować węgla na zimę, ani ciepłych butów, samochody są tanie, benzyna jest tania, bilety lotnicze (to wiadomo zależy).

Oczywiście, jeśli jest się Anią nie wszytsko Ci z tego odpowiada, co Amerykanie kochają. Nie ma 4 pór roku, that sucks! Poza tym mają tutaj jedną bardzo wielką wadę, które ma każde miejsce na Ziemi. To nie jest Kraków...
Bezpieczeństwo.... hmm? Jeśli chodzi o bycie kierowcą albo pieszym to nic
z tego. Na szczęście nie musiałam jeszcze poważnie weryfikować czy jest tu bezpiecznie, czy nie, ale wybaczcie, nie będę testować. Stosuję się raczej do rad mądrzejszych ode mnie i np. nie wychodzę po zmroku. 

Zapowiadam najbliższy wpis o charakterze międzystanowym. Lecę do Arkansas (czyt. Arkinson! Bardzo ważne!) na weekend, więc będzie mała podróż, w podzbiorze tych dużych:). Nie mogę się doczekać:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz